Fabuła drugiej części Hobbita - zgodnie z początkowym założeniem scenarzystów - rozwinięta została o elementy, które w książce nie są tak istotne lub których w ogóle nie ma. Do takich należy na przykład wątek Azoga, "białego orka", który w filmie odgrywa rolę szczególną - jest głównym antagonistą Thorina "Dębowej Tarczy". Postać ta, wspomniana jedynie w
Hobbicie Tolkiena, a nieco szerzej opisana w
Dodatkach do
Władcy pierścieni, wprowadza do obrazu Jacksona (zarówno do pierwszej, jak i do drugiej części - a mam nadzieję, że i do trzeciej) dynamikę i napięcie, uzasadnia też dobitniej nienawiść, jaką król krasnoludów żywi do orków. Ciekawi mnie, w jaki sposób rozstrzygną się losy Azoga w części trzeciej.
Równolegle do wyprawy Bilba swoje przygody przeżywa Gandalf. Czarodziej towarzyszy śmiałkom w drodze do Samotnej Góry, jednak często ich opuszcza. Realizuje bowiem własne plany, mające na celu odkrycie źródła zła, które coraz wyraźniej zaczyna ingerować w życie mieszkańców Śródziemia. Tolkien, pisząc dla swoich dzieci prostą historię o małym hobbicie, nie podejrzewał nawet, że jej wątki rozwiną się do rozmiarów powieści epickiej. Ta myśl dojrzewała w jego twórczej wyobraźni przez dziesięciolecia (polecam artykuł
Hobbit w listach Tolkiena) i ziściła się w najsławniejszym dziele pisarza. Postać Saurona i jego powrotu nie mogła oczywiście pojawić się w
Hobbicie. Jackson wzbogacając tę historię, wyraźnie miał na celu zbudowanie fabularnej podstawy dla późniejszych wydarzeń, jakie mają miejsce w adaptacjach
Władcy pierścieni. Dzięki temu losy krasnoludów nabierają powagi i okazują się nie tylko pojedynczym epizodem istotnym wyłącznie dla jednej rasy - wpisują się one w losy całej krainy, która za kilkadziesiąt lat będzie musiała się zjednoczyć w walce ze wspólnym wrogiem.
Wątek, którego obecność w filmie może budzić pewne wątpliwości, to uczuciowy związek Legolasa z Tauriel. Sama obecność tych postaci w
Hobbicie nie ma literackiego odnośnika. Splecenie ich losów z grupą krasnoludów wydaje się trochę sztuczne. Evangeline Lilly jest jednak tak naturalna i wdzięczna jako elfka, że wynagradza tę drobną niezręczność. Na ostateczną ocenę rozwiązania, jakie wybrał Jackson w kwestii elfów z Leśnego Królestwa, poczekam do przyszłego roku. Kto wie, może po obejrzeniu
Tam i z powrotem nie będziemy mogli sobie wyobrazić
Hobbita bez Legolasa i Tauriel?
Wizualny rozmach tej części trylogii Jacksona przewyższa swoim rozmiarem Niezwykłą podróż. Operator Andrew Lesnie, odpowiedzialny za zdjęcia do wszystkich filmów Jacksona o Śródziemiu, oraz Dan Hennah, scenograf, stworzyli i tym razem obrazy, w których ogromną rolę odgrywa kolor, jego odcień, nasycenie barwą i temperatura, światło, jego intensywność oraz dbałość o detale i - oczywiście - plenery. Temat sztuki operatorskiej i scenograficznej w tym filmie (a właściwie w obu trylogiach) jest niezwykle szeroki i wymaga osobnej analizy. Wspomnę tylko o czterech punktach
Pustkowia Smauga, w których obraz zapiera dech w piersiach: widok koron drzew Mrocznej Puszczy, architektura Miasta nad Jeziorem, wnętrze skarbca w Samotnej Górze oraz - Smaug. Mam świadomość, że większość obrazów została wygenerowana komputerowo, ale na szczęście nadal nad procesem komponowania i barwienia kadrów czuwa człowiek i jego wyobraźnia.
Postać Smauga zaś to dzieło sztuki! Specjaliści od efektów specjalnych przeszli samych siebie! Smok jest piękny, a jednocześnie śmiertelnie niebezpieczny; zachwyca swoją potęgą i wyglądem, a zarazem przeraża okrucieństwem i siłą ognia. Do tego nie jest ślepym zabójcą - to postać niezwykle inteligentna, podstępna, błyskotliwa i obdarzona zniewalającym głosem Benedicta Cumberbatha (nie mogłam się powstrzymać od tej uwagi!). Ruchy smoka wygenerowane zostały za pomocą metody motion capture - podobnie jak w przypadku postaci Golluma. Cumberbath obdarzył więc Smauga nie tylko głosem (szkoda tylko że zmodyfikowanym), ale również posłużył za model dla filmowej sylwetki potwora.
Muzyka Howarda Shore'a brzmi dużo lepiej niż w pierwszej części Hobbita (słucha się jej fantastycznie zarówno podczas seansu, jak i z płyty). Obok motywów znanych (i słusznie przywoływanych w filmie) pojawia się nowy temat Miasta nad Jeziorem. Szkoda, że Shore nie wyodrębnił wyraźniej innych tematów. Są mało rozpoznawalne i nie kojarzą się jednoznacznie z daną postacią, miejscem czy wydarzeniem. Może przy kolejnych podejściach do filmu będę umiała wskazać te charakterystyczne momenty w partyturze, jednak po autorze muzyki do
Drużyny pierścienia spodziewałabym się czegoś więcej... Podobnie odczucia budzi we mnie piosenka
I see fire. Miałam nadzieję, że po seansie, w trakcie napisów końcowych, odsłoni ona swój czar i w kontekście ostatnich scen filmu nabierze znaczenia i uroku... Niestety, nie przekonała mnie... Moje nadzieje wyrażone
w artykule o utworze Eda Sheerana pozostały niezaspokojone.
I ostatni mocny punkt filmu Jacksona - Martin Freeman. Nieśmiałe, aczkolwiek urocze epizody (m. in. w filmie
To właśnie miłość) nie zapowiadały, że kariera tego brytyjskiego aktora rozwinie się tak szybko. (Freeman jest w tej chwili nie tylko najbardziej znanym hobbitem, ale również najlepszym filmowym doktorem Watsonem. Obie role - tak różne - odgrywa w sposób przekonujący, naturalny i jedyny w swoim rodzaju.) Trzeba przyznać, że osoby odpowiedzialne za dobór obsady do obrazów Jacksona trafiają bezbłędnie ze wskazaniem odtwórców postaci żyjących w Śródziemiu. Czy ktoś wyobraża sobie, aby rolę nieśmiałego, nieco zagubionego i prostolinijnego hobbita grał ktoś inny? Freeman potrafi swoją grą zarówno pokazać, że Bilbo wcale nie nadaje się do wzięcia udziału w przygodzie, jak i wiarygodnie zaprezentować przemianę, jaka zachodzi w pozornie wycofanym hobbicie. Jego odwaga i spryt wcale nie są udawane. Tkwią w osobowości Bilba i tylko czekają na odpowiednie okoliczności, aby się ujawnić. W części drugiej najbardziej ujęła mnie scena dialogu Bagginsa ze Smaugiem. Jest jednocześnie zabawna i niepokojąca, błaha i prowadząca do nieuchronnego finału. A zachowanie, mimika, gesty i sposób wypowiadania kwestii przez Freemana czynią z tego fragmentu jeden z najciekawszych momentów filmu.
To nie wszystko, co chciałabym napisać o filmie Petera Jacksona (ale kto by to czytał!!?). Im dłużej o nim myślę, im więcej artykułów i recenzji czytam, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że środkowa część drugiej trylogii o Śródziemiu jest wspaniała i dorównuje swoim filmowym poprzednikom (o ile ich nie przewyższa). Filmowy rok 2013 zamyka się jednym z najlepszych dzieł minionych 12 miesięcy.
Mam nadzieję, że finał przygód Bilba i krasnoludów zachwyci nas jeszcze bardziej! Sądząc po poziomie, jaki prezentuje Pustkowie Smauga, i znając możliwości reżysera, można mieć nadzieję, że na koniec roku 2014 porwie nas on jeszcze piękniejszym widowiskiem, zrealizowanym na skalę rozciągniętą do granic możliwości! Czekam z niecierpliwością. A Wy?